Jeden dzień z życia czyli coś ekskluzywnego...
Postanowiłem opisać jeden dzień ze swego życia. Aby porównać z innymi dniami, tymi nieopisanymi. Wydaję mi się bowiem, że każdy dzień przeżywam podobnie, a może tak samo? Jednym schematem, en block. Wstaję, siódma rano. Czytam bieżącą lekturę, pięćdziesiąt stron dziennie, codziennie. Śniadanie, rozruch mięśni wszelakich. W dniach, gdy przeczytana już książka, przygotowuje opracowanie tejże prozy. W pozostałe dni albo czytam dalszych pięćdziesiąt stron, albo włączam telewizor i przeglądam dane mi przez operatora stacje telewizyjne. Tak koło dwunastej, jeśli ciekawa pogoda, wkładam buty i czapkę z daszkiem. Spacer trwa godzinę, dwie. Odpoczynek, a potem obiad. Komputer, odpoczynek. W dni kiedy spacer jest niemożliwy, przedłużam kontakt z internetem. Oczywiście dodaję w pakiecie odpoczynek ( ale już pro forma). Wieczór należy do telewizji, książki bądz internetu. Kolacja, kąpiel. Internet, rozmowy ze znajomymi. Tak do późnego wieczora. A o siódmej rano następnego dnia pobudka o siódmej ...
Tego poranka rzeczywiście wstałem o siódmej rano. I rzeczywiście miałem zamiar przeczytać kolejne strony niedawno zaczętej powieści. Ale najpierw czas kąpiołki. Goliłem się. Lewy policzek i fragment prawego były gotowe, gdy zadzwonił telefon. Wyskoczyłem z łazienki. Szczerze mówiąc nie było warto łamać sobie nóg. Firma X zapraszała na pokaz garnków czy innych stućcy. Gdy wróciłem do łazienki, zobaczyłem w lustrze na prawym poliku coś na kształt wysepki. Słuchawka telefonu w kremie do golenia wycisnęła ostrówek, atol czy jak tam nazwać. I pomyśleć że nie byłoby tego szczególnego śladu gdy nie pewien fakt. Na lewe ucho słabiej coś słyszę, i z tego powodu słuchawkę telefonu przytykam do prawego. "Zmyłem" z policzka oczywiście atol, ostrówek czy coś w tym rodzaju. Ale od tego dnia golenie zaczynam od głuchego ucha. A nuż telefon zabrzęczy.
Po śniadaniu, według planu zajęć spisanym w pierwszym akapicie tego felietonu, nastąpić miała krótka ale intensywna gimnastyka. I tak było tego dnia. Przed rowerowaniem stacjonarnym włączyłem telewizor. Nie lubiłem bezruchu. Obrazki widziane w prostokącie dają poczucie przemieszczania. O dwunastej pogoda była nader atrakcyjna, jak dziewczyna na kolanach mężczyzny, zatem czapka na głowę i buty na nogi. Do kieszeni aparat fotograficzny. W czerwcu, na osiedlu, gdzie pełno zieleni, ten mały przyrząd jak najbardziej może się przydać. Jest takie drzewo vis a vis klatki schodowej, moje ulubione ...
Zjechałem windą na pierwsze piętro. Chodziło właśnie o to drzewo. Miałem bzika na jego punkcie. Zrobiłem ponad sto fotek i nie miałem dość. Różne podejścia do tematu, bogata konfiguracja ujęć. Dziś chciałem zrobić zdjęcie z daszku nad wejściem do bloku. Niech dozorca mnie przegania, trudno! Sztuka wymaga poświęceń.
Ale, gdy wyszedłem z windy, coś innego ( na razie) przykuło moją uwagę. Stałem na przeciwko ściany, na której ktoś narysował postać dziewczyny, pod spodem zaś napisał "MONA KICIA - LEONARDO". Nie znam się na malarstwie, jednak od razu mogłem zauważyć podobieństwo rysunku na ścianie do tych z teczki przedszkolaka. Bardziej chodziło o skojarzenie, niż o ubarwienie wyblakłego prostokątu ściany. Nawet uśmiechnąłem się. W dobie pandemii COVID - 19 ludzie nie zanikło twórcze podejście do życia. Szkoda że Autor "obrazu" nie podpisał się. Raczej to nie Banksy, prawda? Gdybym umiał pisać wiersze, napisałbym coś w tym rodzaju:
"Pandemia
sąsiad zdał na akademię plastyczną
nastała pandemia covid - 19
lekcje odbywały się online
przez ulubiony komunikator profesora
na pierwszych zajęciach
profesor zadał temat
"kryzysowa wersja
podziwianego obrazu"
pewnego dnia
vis a vis windy
zobaczyłem rysunek
sześcioletniej lalki Barbie
i podpis
"mona kicia"
tak się zrodziła
kolejna epoka sztuki
z braku"
Ale nigdy nie napiszę, bo nie bywam poetą. Zresztą kto by zechciał ów wiersz przeczytać i podzielić się z autorem swoimi przemyśleniami? Czas, abym zstąpił na ziemię, to jest wyszedł na daszek, aby zdjąć drzewo. W barwach wczesnego lata.
Po obiedzie odpoczynek, jak to było ustalone w planie dnia. Do kolacji siedziałem przy kompie. Z zadumy, w której przepadłem po posiłku, wyrwał mnie dźwięk dzwonka u drzwi. Sąsiad potrzebował pomocy. Po udzieleniu pomocy, pogawędziliśmy trochę. Zwróciłem uwagę na kopię obrazu Jana Matejki "Bitwa pod Grunwaldem". Wisiała przy drzwiach wyjściowych, tuż przy dzwonku. Sąsiad zauważył moje zaciekawienie:
- To, wie pan, tak dla pucu. Chciałbym mieć wrażenie, że na korytarzu zgromadziło się wiele osób.
- Ale większość z nich - zauważyłem - nie byli gościnni dla Zbyszka z Bogdańca ...
- Cóż, panie Adamie - uśmiechnął się sąsiad - trudno: sekcji zwłok doktora Tulpa nie wpuściłbym zza próg. Nie ten klimat. Pod Racławicami nie mogę się pomieścić. 3D albo nawet 4D. To tylko te najważniejsze przykłady. Nie, ja potrzebuję coś z naszego podwórka, patriotycznie.
Zaśmialiśmy się obaj. Pożegnałem sąsiada i poczłapałem przez dwa progi do swoich metraży. Następne minuty spędziłem według wyznaczonego z góry schematu. Nic ekskluzywnego nie zdarzyło się. O północy, w łóżku, przed snem, pomyślałem: "Czy warto żyć dla takich elitarnych chwil, które spróbowałem opisać w tym felietonie?"
Nazajutrz rano, o siódmej rano obudziło mnie siusiu ...
Tego poranka rzeczywiście wstałem o siódmej rano. I rzeczywiście miałem zamiar przeczytać kolejne strony niedawno zaczętej powieści. Ale najpierw czas kąpiołki. Goliłem się. Lewy policzek i fragment prawego były gotowe, gdy zadzwonił telefon. Wyskoczyłem z łazienki. Szczerze mówiąc nie było warto łamać sobie nóg. Firma X zapraszała na pokaz garnków czy innych stućcy. Gdy wróciłem do łazienki, zobaczyłem w lustrze na prawym poliku coś na kształt wysepki. Słuchawka telefonu w kremie do golenia wycisnęła ostrówek, atol czy jak tam nazwać. I pomyśleć że nie byłoby tego szczególnego śladu gdy nie pewien fakt. Na lewe ucho słabiej coś słyszę, i z tego powodu słuchawkę telefonu przytykam do prawego. "Zmyłem" z policzka oczywiście atol, ostrówek czy coś w tym rodzaju. Ale od tego dnia golenie zaczynam od głuchego ucha. A nuż telefon zabrzęczy.
Po śniadaniu, według planu zajęć spisanym w pierwszym akapicie tego felietonu, nastąpić miała krótka ale intensywna gimnastyka. I tak było tego dnia. Przed rowerowaniem stacjonarnym włączyłem telewizor. Nie lubiłem bezruchu. Obrazki widziane w prostokącie dają poczucie przemieszczania. O dwunastej pogoda była nader atrakcyjna, jak dziewczyna na kolanach mężczyzny, zatem czapka na głowę i buty na nogi. Do kieszeni aparat fotograficzny. W czerwcu, na osiedlu, gdzie pełno zieleni, ten mały przyrząd jak najbardziej może się przydać. Jest takie drzewo vis a vis klatki schodowej, moje ulubione ...
Zjechałem windą na pierwsze piętro. Chodziło właśnie o to drzewo. Miałem bzika na jego punkcie. Zrobiłem ponad sto fotek i nie miałem dość. Różne podejścia do tematu, bogata konfiguracja ujęć. Dziś chciałem zrobić zdjęcie z daszku nad wejściem do bloku. Niech dozorca mnie przegania, trudno! Sztuka wymaga poświęceń.
Ale, gdy wyszedłem z windy, coś innego ( na razie) przykuło moją uwagę. Stałem na przeciwko ściany, na której ktoś narysował postać dziewczyny, pod spodem zaś napisał "MONA KICIA - LEONARDO". Nie znam się na malarstwie, jednak od razu mogłem zauważyć podobieństwo rysunku na ścianie do tych z teczki przedszkolaka. Bardziej chodziło o skojarzenie, niż o ubarwienie wyblakłego prostokątu ściany. Nawet uśmiechnąłem się. W dobie pandemii COVID - 19 ludzie nie zanikło twórcze podejście do życia. Szkoda że Autor "obrazu" nie podpisał się. Raczej to nie Banksy, prawda? Gdybym umiał pisać wiersze, napisałbym coś w tym rodzaju:
"Pandemia
sąsiad zdał na akademię plastyczną
nastała pandemia covid - 19
lekcje odbywały się online
przez ulubiony komunikator profesora
na pierwszych zajęciach
profesor zadał temat
"kryzysowa wersja
podziwianego obrazu"
pewnego dnia
vis a vis windy
zobaczyłem rysunek
sześcioletniej lalki Barbie
i podpis
"mona kicia"
tak się zrodziła
kolejna epoka sztuki
z braku"
Ale nigdy nie napiszę, bo nie bywam poetą. Zresztą kto by zechciał ów wiersz przeczytać i podzielić się z autorem swoimi przemyśleniami? Czas, abym zstąpił na ziemię, to jest wyszedł na daszek, aby zdjąć drzewo. W barwach wczesnego lata.
Po obiedzie odpoczynek, jak to było ustalone w planie dnia. Do kolacji siedziałem przy kompie. Z zadumy, w której przepadłem po posiłku, wyrwał mnie dźwięk dzwonka u drzwi. Sąsiad potrzebował pomocy. Po udzieleniu pomocy, pogawędziliśmy trochę. Zwróciłem uwagę na kopię obrazu Jana Matejki "Bitwa pod Grunwaldem". Wisiała przy drzwiach wyjściowych, tuż przy dzwonku. Sąsiad zauważył moje zaciekawienie:
- To, wie pan, tak dla pucu. Chciałbym mieć wrażenie, że na korytarzu zgromadziło się wiele osób.
- Ale większość z nich - zauważyłem - nie byli gościnni dla Zbyszka z Bogdańca ...
- Cóż, panie Adamie - uśmiechnął się sąsiad - trudno: sekcji zwłok doktora Tulpa nie wpuściłbym zza próg. Nie ten klimat. Pod Racławicami nie mogę się pomieścić. 3D albo nawet 4D. To tylko te najważniejsze przykłady. Nie, ja potrzebuję coś z naszego podwórka, patriotycznie.
Zaśmialiśmy się obaj. Pożegnałem sąsiada i poczłapałem przez dwa progi do swoich metraży. Następne minuty spędziłem według wyznaczonego z góry schematu. Nic ekskluzywnego nie zdarzyło się. O północy, w łóżku, przed snem, pomyślałem: "Czy warto żyć dla takich elitarnych chwil, które spróbowałem opisać w tym felietonie?"
Nazajutrz rano, o siódmej rano obudziło mnie siusiu ...